Powstanie wtórnych rynków pożyczek P2P wydaje się logiczną kontynuacją rozwoju fenomenu social lending. Z punktu widzenia obydwu stron transakcji, możliwość odsprzedania (cesji) kontraktu przed czasem byłaby zapewne cenna. Jak dotąd jednak nie pojawił się żaden przykład takiego rozwiązania. Pierwszą jaskółką zmian są krótkie wzmianki zawarte w dokumentach złożonych w SEC przez amerykański serwis LendingClub.
LendingClub jest serwisem o dość nietypowych korzeniach i losach, nawet jak na stosunkowo nową branżę social lending. Początki „klubu” związane były z serwisem społecznościowym Facebook. W maju 2007 roku rynek LendingClub wystartował nie tylko jako samodzielny byt, lecz również jako aplikacja funkcjonująca w środowisku Facebook’a. Od samego początku serwis pozycjonował się gdzieś pomiędzy dwoma biegunami – anonimowym rynkiem w stylu Prosper a narzędziem pozwalającym na administrowanie pożyczkami od znajomych i krewnych (jak CircleLending, dziś Virgin Money US). Pomysł był następujący – pożyczkobiorca i pożyczkodawca odnajdują się dzięki wspólnym połączeniom w społecznej sieci. Nad skojarzeniem stron transakcji czuwał mechanizm nazwany LendingMatch, chociaż możliwe było również „ręczne” poszukiwanie drugiej partii. W odróżnieniu od konkurentów serwis ustanowił dość wysokie bariery dla nowych użytkowników – przyjmował tylko aplikacje od osób mogących pochwalić się dobrą oceną ryzyka kredytowego (próg 640 punktów FICO).
LendingClub nie jest jednak typowym rynkiem pożyczek P2P – rola internetowej platformy nie ogranicza się tutaj do połączenia pożyczkodawcy i pożyczkobiorcy. Faktycznie schemat zawierania transakcji był zupełnie inny – LendingClub zaciągał pożyczki od swoich użytkowników („pożyczkodawców”) i udzielał ich klientom poszukującym finansowania („pożyczkobiorcom”). Pełnił zatem rolę… uwaga, uwaga – pośrednika! Można zatem powiedzieć, że nie był w prawdziwym tego słowa znaczeniu rynkiem person-to-person.
Nietypowe podejście do zawierania transakcji w ramach serwisu sprowadziło na LendingClub poważne kłopoty. Pojawiły się wątpliwości dotyczące prawnej interpretacji dokonywanych operacji – można je było przecież nazwać obrotem wierzytelnościami, a nawet obrotem papierami wartościowymi (securities). Dlatego też w kwietniu 2008 r. serwis zdecydował się zmienić taktykę i postarać się o licencję w SEC. Od tego momentu rynek wszedł w tzw. „quiet period” – przedstawiciele firmy nie odpowiadali na pytania mediów (ograniczając się do lakonicznych raportów na stronie internetowej) i zawiesili rejestrację nowych użytkowników.
Nowa odsłona – papiery i weksle
Dokumenty złożone przez LendingClub w amerykańskiej komisji papierów wartościowych i giełd rzucają trochę światła na nowy model działania elektronicznego rynku. Nowa formuła opierać ma się na papierach wartościowych odpowiadających parametrami poszczególnym pożyczkom. Z punktu widzenia pożyczkodawców i pożyczkobiorców ta zmiana nie będzie wyraźnie widoczna – proces aplikacji o pożyczkę i otrzymania jej nie zmieni się znacząco. Zmianie ulega jednak prawna i ekonomiczna treść stosunków łączących każdą ze stron.
(Będę wdzięczny za ewentualne korekty powyższego schematu dokonane przez osoby dogłębnie obeznane z fachową terminologią 😉 – źródło dostępne jest tutaj. Może również ktoś będzie miał jakąś sugestię co do roli banku w tych operacjach – dla mnie zagadkowa jest konieczność angażowania jeszcze jednej strony…)
Wśród istotnych cech papierów (note) emitowanych przez LendingClub należy wymienić:
- brak jakiegokolwiek zabezpieczenia,
- stałą stopę procentową odpowiadającą oprocentowaniu konkretnej pożyczki,
- 3-letni termin zapadalności,
- niematerialny charakter – wydawane są w formie elektronicznej,
- brak możliwości przeniesienia własności papieru na inny podmiot, do czasu uruchomienia (ewentualnego) rynku wtórnego.
Ostatni punkt niesie ze sobą nadzieję na powstanie pierwszego wtórnego rynku prywatnych pożyczek, aczkolwiek w dość specyficznej formie, wynikającej z opartego na papierach modelu LendingClub. W razie uruchomienia takiegoż rynku, użytkownicy będą na nim faktycznie obracać zobowiązaniami serwisu, a nie zobowiązaniami poszczególnych osób fizycznych-pożyczkobiorców.
Drugie podejście
Poprawka do dokumentacji złożona przez LendingClub w sierpniu 2008 r. sprawiła, że zapowiedziana ewentualność nabrała trochę bardziej realnych kształtów. Wiadomo już, że wtórny rynek powstanie oraz że będzie, oczywiście, rynkiem online. Nabywcy papierów będą mieli możliwość (trudno byłoby to sobie inaczej wyobrazić) zapoznania się z informacjami o odpowiadającej danej „obligacji” pożyczce (dane z pierwotnej oferty, historia spłaty rat, zaktualizowana ocena wiarygodności kredytowej pożyczkobiorcy).
Uruchomienie „parkietu” LendingClub na pewno z uwagą obserwować będą konkurenci, nie tylko w USA. Dla inwestorów w serwisach social lending możliwość wcześniejszego wyjścia z inwestycji może okazać się magnesem. Jeśli pomysł chwyci, spodziewać się można wielu naśladowców…
Co wyszło na jaw przy okazji?
LendingClub starając się o zgodę na emisję papierów (górny pułap emisji to, bagatela, 600 mln dolarów) musiał ujawnić sporo informacji o funkcjonowaniu swojego biznesu. Zainteresowani amerykańskim rynkiem social lending szybko wychwycili kilka pikantnych szczegółów.
Po pierwsze, okazało się ile pieniędzy „pali” takie przedsięwzięcie – burn rate na poziomie 500.000$ miesięcznie to wynik nie do pozazdroszczenia. Do końca marca 2008 r. przychody firmy wyniosły 450.000$, z czego niemal połowę stanowiły… odsetki od ulokowanych w bankach depozytów.
Po drugie, firma sama była znaczącym inwestorem na swojej platformie. Jeszcze przed okresem „ciszy” pożyczyła środki na ponad połowę zawartych w LendingClub transakcji! Pożyczane środki pochodziły w większości od inwestujących w przedsięwzięcie podmiotów, ale około 0,5 mln dolarów pożyczyli także insiderzy. Angażując się jako pożyczkodawca właściciele serwisu z jednej strony doprowadzili do domknięcia większej ilości transakcji, z drugiej jednak potencjalnie obniżyli pułap oprocentowania pożyczek (pożyczkobiorcy, którzy nie byliby w stanie zebrać środków na pełne ufundowanie pożyczki, proponowaliby w następnej próbie wyższą stopę zwrotu).
Z innych ciekawostek podano m.in. odsetek prawidłowo obsługiwanych pożyczek starszych niż 45 dni (98,3%) oraz odsetek pożyczek zaciąganych w celu refinansowania długu z kart kredytowych (50%).
Bottom line
Przykład LendingClub pokazuje, że tzw. bezpośrednie pożyczki mogą mieć dość skomplikowany charakter. Drogę taką wybierają nieliczni, z reguły starając się uniknąć prawnych pułapek. Wedle mojej wiedzy podobny schemat, wykorzystujący certyfikaty depozytowe emitowane przez unie kredytowe, wyznaczyła sobie tylko amerykańska Zopa.
Użycie papierów wartościowych stwarza nowe możliwości – narodziny rynku wtórnego to tylko jedna z opcji. Mi jako odrobinę pechowemu drobnemu inwestorowi testującemu polskie platformy P2P (2 pożyczki opóźnione na 4 udzielone 🙂 marzy się jakaś konstrukcja umożliwiająca chociażby częściowe zabezpieczenie zobowiązań. Do tej pory chyba wszystkie serwisy social lending na świecie obywają się bez prawnych form zabezpieczeń wierzytelności. Może Polacy wymyślą coś ciekawego? Może pożyczki zabezpieczone wekslowo a może coś bardziej godnego ułańskiej fantazji?